Pierwsza część wywiadu z Cezarym Urbańskim –
tłumaczem pierwszego polskiego wydania Kursu Cudów.
M: Jesteś autorem pierwszego polskiego tłumaczenia Kursu Cudów, wydanego w 2006 roku. Jak zaczęła się twoja przygoda z Kursem, od kiedy go studiujesz?
CU: Tak dawno to było, 93 lub 94 rok. Jak w przypadku wielu poszukiwaczy duchowych, zmusił mnie do tego kryzys wewnętrzny. Tak to zazwyczaj jest, że gdy człowiek opływa w luksusy, dostatki, to nie myśli o duchowych sprawach. Tymczasem w moim życiu nie układało się najlepiej i za wszelką cenę chciałem by coś się zmieniło w moim życiu. Dotarło do mnie że niewiele wiem o sobie, nie wiem co mam dalej robić, gdzie jestem…
M: Pamiętasz swoje pierwsze zetkniecie z Kursem?
CU: Ciekawa sprawa, ponieważ byłem człowiekiem sceptycznym, nieufnym wobec metafizyki. Czego nie można dotknąć to nie istnieje i nie jest warte żadnych dociekań. Zrobiłem sobie bożka z nauki – to była moja religia. Dlatego wcześniej wspomniałem o moim kryzysie, ponieważ gdy przyznamy się do porażki, którą odnieśliśmy jako ego, w tym momencie otwiera się inna perspektywa. Moja depresja trwała dość długo, ale któregoś dnia miałem pewne wyjątkowo osobiste doznanie, którego nie da się dobrze opisać. Doznałem wewnętrznie istnienia Czegoś, czego nie jestem w stanie nazwać, ale jednocześnie nie byłem w stanie zaprzeczyć. Jest napisane w Kursie, że jeśli będziesz miał doświadczenie Bożej Miłości, to jest ono nieporównywalne z czymkolwiek innym. Tak właśnie było w moim przypadku. Oczywiście wówczas nie miałem zielonego pojęcia o Kursie. Natomiast miałem kolegę Dobrosława, z którym bawiliśmy się w wydawnictwo i to właśnie on dostał od Judy Skutch z Foundation for Inner Peace zadanie znalezienia tłumaczy, do dokonania polskiego przekładu. I pewnego razu siedziałem z Dobrosławem i mówię mu „Zastanawiam się na ile to wszystko co widzę jest rzeczywiste, a ile jest wytworem mojego myślenia” Na to on mówi „To mam dla ciebie ciekawą książkę”, no i dał mi ten amerykański Kurs Cudów. Wracając do domu zacząłem przeglądać i myślę „Boże, co to jest? Jakaś sekta czy coś?”. Przyszedłem do domu i rzuciłem książkę na półkę, gdzie przeleżała pół roku, bo wcale nie byłem do niej przekonany. Myślę, że kierował mną wtedy Duch Święty, bo nie byłem na nią jeszcze gotowy. Po tym mistycznym doznaniu, którego nie potrafię opisać, a które wywróciło mój światopogląd o 180 stopni, ale w pozytywnym aspekcie – było to doświadczenie totalnego przebaczenia i uwolnienia od lęku, które spowodowało jakby zrzucenie wielkiego ciężaru z pleców. Trudno to nazwać. To doznanie jest we mnie do tej pory. Owszem, z czasem wspomnienie przybladło, ale przez wiele lat pamięć o nim pomagała mi w życiu. Potem przytrafił mi się rozwód i rozstanie z dziećmi, co przeżyłem bardzo mocno. Po raz kolejny poczułem, że ziemia mi się rozstępuje pod nogami. Modliłem się wówczas modlitwą „Boże, użycz mi pogody ducha, Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,” to jest taka dość znana modlitwa. I ciekawa sprawa – gdzieś podświadomie liczyłem może na jakieś pocieszenie, czy odwrócenie problemu, a tymczasem usłyszałem w sobie bardzo wyraźne pytanie „Skąd wiesz, że to jest złe?” W ogóle nie prosiłem o to by ktoś powiedział czy to co mnie spotyka jest dobre czy złe, ale właśnie to pytanie usłyszałem.
Byłem na tyle otwarty, że otrząsnąłem się i powtórzyłem sobie „Skąd wiem że to jest złe?”. Później się okazało, że wszystko się dobrze ułożyło – dzieci wyjechały do Niemiec, gdzie miały o wiele większe możliwości rozwoju, z których skorzystały.
Któregoś wieczoru, nie miałem co robić, to myślę „Poczytam trochę, wezmę ołówek, wynotuję, to gruba książka, parę mądrości może znajdę”. Potem czytam zdanie z wprowadzenia, potem drugie trzecie i myślę „Kurczę! No przecież to jest to czego szukałem!” I bardzo szybko, w ciągu 15-20 minut podjąłem wtedy decyzję, że trzeba to przetłumaczyć. Od razu wiedziałem że muszę to przełożyć. I tak to się zaczęło. Codziennie tłumaczyłem po jednej stronie.
M: Masz jakiś swój ulubiony fragment tekstu?
CU: Myślę, że nie do pobicia jest Wprowadzenie. Podsumowuje wszystko co jest. Wiele innych pewnie by się znalazło, ale do tego wracam prawie codziennie – „Nic rzeczywistego nie może być zagrożone. Nie istnieje nic nierzeczywistego. Na tym polega pokój Boży”. To jest moje ulubione.
M: Jakbyś w prostych słowach zareklamował Kurs, człowiekowi, który o nim nie słyszał?
CU: Nigdy nie usiłowałem nakłonić nikogo by studiował Kurs.
M: Ale czasem ktoś się zapyta o czym to jest..
CU: Tak, zdarza się że ktoś czasem do mnie dzwoni i się pyta, ale to nie dzwonią ludzie przypadkowi. Zazwyczaj są to osoby, które interesują się duchowością i coś już na temat KC słyszały. Myślę, że nie ma co nastawiać się na docieranie do ludzi, bo najpierw sami musimy zaakceptować przesłanie dla siebie. I nauczanie powinno być nie werbalne, ale dając przykład. Ja sam wiem że mam wiele do nauczenia i z pokorą traktuje moją tutaj funkcję. Podoba mi się przykład Billa Thetforda, który w pewnym momencie się bardzo wycofał i po prostu zaczął chodzić na spotkania ludzi studiujących Kurs, siadał sobie w ostatnim rzędzie i słuchał tego co oni mówią, a oni nie mieli nawet pojęcia kim on jest. Uważam, że ta książka sobie doskonale sama radzi i trafia w powołane ręce, nawet jeśli początkowo wydają się niepowołane, a wokół Kursu tworzą się grupy z jakimiś guru, choć to podręcznik do samodzielnego studiowania. Niemniej zawsze jest to decyzja ludzi i oni sami są odpowiedzialni za to co studiują. Nic nie przychodzi do człowieka wbrew jego woli. Wszystko jest na nasze własne żądanie.
Kurs jest bardziej praktyczny od Biblii, choćby ze względu na ćwiczenia, które, notabene, do dziś stanowią dla mnie duże wyzwanie, ale myślę, że na tym to polega – tu nie chodzi o to aby perfekcyjnie zrobić każdą lekcję, tylko popatrzeć jak na test projekcyjny naszej relacji z Jezusem, ostatecznie mamy do czynienia z Mistrzem, którego słowa studiujemy od wielu lat i on nam mówi: „pomyśl o tym co godzinę”, a my zapominamy i nic nie robimy…
„Możesz z łatwością wyrobić w sobie nawyk angażowania się w Boga i Jego stworzenia, jeśli aktywnie będziesz odmawiał swojemu umysłowi zgody na błądzenie. Problemem nie jest brak koncentracji, lecz przeświadczenie, że nikt, włącznie z tobą, nie jest wart konsekwentnego wysiłku.”
M: No właśnie, jak to jest? Czy tobie się udawało zrobić te Ćwiczenia jak trzeba? Pomyśleć co godzinę?
CU: Powiem to, że nigdy mi się nie udawało, ale im bardziej się staramy, tym lepsze uzyskamy efekty. O tym się przekonałem i ciągle się o tym przekonuję. Naszym problemem jest brak zdyscyplinowania. Nie chcemy się zdyscyplinować, bo uważamy, iż nie zasługujemy na miłość. Jezus prosząc nas abyśmy myśleli o lekcji co godzinę mówi jak by było najlepiej. Ale tu nie chodzi, aby wpaść w doła i powiedzieć, „oj.. nie udało mi się sprostać, nie jestem w stanie zrobić prostego ćwiczenia”. Tu chodzi o przebaczanie, to jest drugie dno robienia lekcji, patrzymy z Jezusem w prawdzie na naszą sytuacje, demaskujemy ego i dzięki temu jesteśmy w stanie coraz bardziej się odeń zdystansować. Zatem tu nie chodzi o perfekcyjne zrobienie jakieś lekcji, tylko przebaczanie i o to do kogo się zwracamy. (c.d.n)
„Kto podąża ze mną?”. To pytanie powinno być zadawane tysiąc razy dziennie, póki pewność nie położy kresu wątpliwościom i nie ustanowi pokoju. Dziś pozwól ustać wątpliwości. Bóg mówi dla ciebie, odpowiadając na twoje pytanie tymi słowy:
Podążam z Bogiem w doskonałej świętości.